previous article
next article
to main page

Tadeusz Andrzej Olszański

Konflikt polsko-ukrainski 1943-1947

© Tadeusz Andrzej Olszański, 1991

Krwawe walki między Polakami a Ukraińcami w latach 1943-1947 zwane są często w literaturze wojną polsko-ukraińską. Nie będziemy tu jednak analizować, na ile słuszne jest mówienie o tych wydarzeniach w kategoriach “samodzielnej” wojny, lecz ograniczymy się do zarysowania ich przebiegu (1).

Ugruntowany stereotyp tego konfliktu mówi o “rzeziach wołyńskich”, masowych mordach polskiej ludności cywilnej, jakich na Wołyniu, w Galicji Wschodniej, a także na zachód od Bugu i Sanu dopuszczali się kolaborujący z Niemcami “bułbowcy”, “banderowcy” czy też po prostu “Ukraińcy”. W tych prowadzonych metodycznie i z wyrafinowanym okrucieństwem akcjach eksterminacyjnych zginąć miały setki tysięcy ofiar, Polacy zaś podejmowali co najwyżej akcje samoobronne o ograniczonym zasięgu.

Analogiczny stereotyp ukraiński głosi, że to “Polacy”, kolaborujący zarówno z Niemcami, jak i z Sowietami, dokonywali w tym czasie – zwłaszcza na lewym brzegu Bugu – masowych mordów ukraińskiej ludności cywilnej, ukraińskie akcje zaś przeciw Polakom – jeżeli w ogóle do nich dochodziło – miały charakter odwetowy. Oba te stereotypy zawierają liczne elementy prawdziwe, w całości jednak są zdecydowanie fałszywe, z tym że stereotyp polski jest jednak bliższy prawdzie o tych wydarzeniach.

Głównym źródłem tych stereotypów jest idealizacja własnego narodu i jego postawy wobec niemieckiego okupanta. Okres okupacji przedstawiany jest jako czas “świętej zgody narodowej” i solidarnej walki z najeźdźcą, z której wyłamywali się jedynie nieliczni zaprzańcy. Stereotyp ten, podtrzymywany przez literaturę propagandową wszystkich orientacji politycznych, nie dopuszcza nawet myśli o tym, że podczas okupacji toczyło się normalne życie, którego wyrazem było między innymi to, że bandyci grabili, a mordercy – mordowali, nie dopuszcza też do świadomości rzeczywistych rozmiarów kolaboracji z okupantem ani rozmiarów spustoszeń moralnych, jakie niosła ze sobą ta wojna. Ten podstawowy stereotyp odegrał zasadniczą rolę w zaciemnieniu rzeczywistego przebiegu ostatniego konfliktu polsko-ukraińskiego, i i ???

Nie pojawił się on jednak jak deus ex machina, lecz był konsekwencją dawniejszych wydarzeń w największej mierze – początkowej fazy II wojny światowej. Wspomnieć jednak trzeba, że w demokratycznym państwie polskim przed jej wybuchem ukraiński ruch narodowy mógł rozwijać się względnie swobodnie nawet w formach skrajnych, sięgających po terror, z drugiej zaś strony państwo nie potrafiło rozwiązać problemów związanych ze współżyciem Polaków i Ukraińców we wspólnym państwie, co popychało społeczność ukraińską w ramiona ruchu nacjonalistycznego, a częściowo – także komunistycznego.

Wydarzenia jesieni 1939 r., których nie omawiamy tu szczegółowo, miały przede wszystkim to znaczenie dla przygotowania późniejszych wydarzeń, że wyolbrzymione przez plotkę wypadki ukraińskiej dywersji, napadów na uchodźców i żołnierzy oraz – chyba najliczniejsze – wydawania żołnierzy polskich w ręce sowieckie stały się zarzewiem nowej fali nienawiści do Ukraińców w społeczności polskiej, jeszcze bardziej zaś wyolbrzymione wieści o polskim odwecie umocniły nienawiść po stronie ukraińskiej.

Dużo większe znaczenie miała dwuletnia okupacja sowiecka. Wciąż niewiele wiadomo o potwornym barbarzyństwie NKWD w tym czasie, zwłaszcza zaś – o sadystycznym okrucieństwie, jakiego ślady nosiły ciała więźniów pomordowanych w 1941 r. Wówczas jednak wszystko to zostało j szeroko rozpropagowane zarówno przez prasę “gadzinową”, jak i ukraińską prasę podziemną, mimo woli ukazującą “szaremu człowiekowi”, do l jakiego stopnia można z człowiekiem uczynić wszystko. Elementem tej samej edukacji były też wywózki Polaków (i nie tylko Polaków) dokonywane podczas największych mrozów oraz intensywna, triumfalistyczna propaganda komunistyczna, krzewiąca nienawiść do “panów” – a Polak był “panem” już z racji narodowości. Nie od rzeczy będzie też może przypomnieć, że ulotki sowieckie już w 1939 r. wzywały do rozprawy z Polakami “widłami i siekierami”.

Dalszy etap destrukcji moralności społecznej zwłaszcza młodego, dorastającego w tych latach, pokolenia to okupacja niemiecka. Najpierw głodowa zagłada setek tysięcy jeńców sowieckich, następnie eksterminacja Żydów realizowana – zwłaszcza na Wołyniu – przy mniej lub bardziej przymusowym udziale miejscowej ludności, wreszcie masowa branka na roboty przymusowe, podczas której niejednokrotnie palono wsie i mordowano ludność, oraz akcje przeciwpartyzanckie, podczas których całe wsie wycinano w pień. Wspomnieć leż trzeba o bezmyślnym zachowaniu się samych Niemców, o licznych zabójstwach “podludzi” dokonywanych w biały dzień, często bez wyraźnego powodu. Wszystko to musiało prowadzić do zaniku poczucia świętości, ba – jakiejkolwiek wartości | życia ludzkiego – otwierając tym drogę do dowolnych zbrodni.

W dodatku na wsi zabrakło policji. Dawną Policję Państwową zlikwidowały Sowiety, powoływane zaś przez Niemców “policje” były pomocniczymi formacjami wojskowymi. Zwalczanie przestępczości nie należało do ich zadań, tym bardziej zaś nie zajmowały się tym władze niemieckie. Szerzyt się więc bandytyzm, tym groźniejszy, że właściwie każdy mógł zaopatrzyć się w broń palną, a posiadając ją – zabijał przy najmniejszym oporze. Wielka wiec była pokusa, by wojenny zamęt wykorzystać do wyrównama porachunków sąsiedzkich czy rodzinnych – że konflikty te zaś wielokrotnie dzieliły członków różnych narodowości – mordy takie często musiano odbierać jako przejaw terroru politycznego.

Ziemie ukraińskie II Rzeczypospolitej zostały przez Niemców podzielone. Galicja Wschodnia weszła w skład Generalnego Gubernatorstwa, gdzie dzięki działalności współpracującego z Niemcami Ukraińskiego Komitetu Centralnego oraz temu, że banderowska OUN traktowała ten teren jako zaplecze, na którym nie prowadzi się czynnej walki, długo panował relatywny spokój. Wołyń natomiast wraz z częścią. Polesia wszedł w skład Komisariatu Rzeszy, Na tym Terytorium okupacja niemiecka była bardzo brutalna.

Tu właśnie wiosną 1942 r. rozpoczęła się masowa wywózka na roboty do Niemiec. Ta niezmiernie brutalna akcja spowodowała masową uciec/,-kę młodzieży – tak polskiej, jak i ukraińskiej – do lasu i powstawanie żywiołowego ruchu partyzanckiego, ujmowanego następnie w karby przez organizacje polityczne. Z drugiej zaś strony wielu ludzi chroniło się przed wywózką w szeregach schutzmannschaftów (2), co okupant przyjmował chętnie, gdyż rosnące straty frontowe zmuszały ich do ograniczenia lic/by Niemców zaangażowanych w wykonywa nie okupacji.

Niemcy byli tu zresztą – do czasu przybliżenia się frontu – stosunkowo nieliczni i w akcjach pacyfikacyjnych pełnili na ogół jedynie funkcje dowódcze, posługując się formacjami kolaboracyjnymi, owymi schutzmannschaftami, które, choć potocznie zwane “ukraińskimi” lub “polskimi”, stanowiły jednak część sił zbrojnych Rzeszy Niemieckiej, składającą się tylko z Polaków, Ukraińców, a także Rosjan, Łotyszy, Uzbeków i przedstawicieli wielu innych nacji.

Trzeba tu zaznaczyć, że w ukraińskich formacjach kolaboracyjnych w początkowej fazie znalazło się wielu ludzi o szczerze patriotycznych przekonaniach, gdyż Ukraińcy zmuszeni byli do wyboru między dwoma wrogami, Niemcy zaś wydawały się im złem mniejszym. W dodatku OUN do czasu akceptowała ten proceder, dzięki któremu liczni młodzi Ukraińcy zdobyli podstawowe przeszkolenie wojskowe i dostali do ręki broń. Natomiast wstępujący do takich formacji Polacy, oprócz nielicznych agentów kierowanych tam przez Polskę Podziemną, od początku stanowili najgorszą szumowinę i jawnych zdrajców – nikt z Polaków nie mógł mieć wątpliwości, że to Niemcy są głównym wrogiem Polski w tej wojnie. Sytuacja zmieniła się w pewnej mierze po wybuchu masowego terroru, kiedy to wstępujący do schutzmannschaftów Polacy niejednokrotnie szukali ocalenia przed mordem.

Na fali wywózek i ucieczek rosły w lasach kadry bardzo licznej w 1942 r. “pierwszej” UPA Tarasa Bułby-Borowca, a później – banderowskiej Ukraińskiej Powstańczej Armii. Ten sam proces ułatwiał rozbudowę Armii Krajowej i innych formacji polskich, a także partyzantki sowieckiej, dowodzonej zazwyczaj przez kadrowych enkawudzistów. Powstawało też wiele “dzikich” oddziałów, nikomu nie podporządkowanych i nieraz niewiele różniących się od band rabunkowych. Były one zwalczane przez wszystkie “regularne” partyzantki, co sprzyjało wzrostowi ich okrucieństwa, bo ścigani przez wszystkich byli w najtrudniejszej sytuacji. Po lasach kryły się też bandy dezerterów z wszystkich armii, a także zdesperowane, gotowe na wszystko, grupy zbiegów. Wszyscy oni żyli kosztem wsi, w razie oporu rabując, gwałcąc i mordując. I wszyscy określali się jako “wojsko”, nawet pospolici rzezimieszkowie, a zastraszony chłop, nieważne – polski czy ukraiński – nie miał jak odróżnić partyzanta od bandyty.

Pod koniec 1942 r. na Wołyniu powstały pierwsze oddziały banderow-skie, które wiosną następnego roku przejęły od bułbowców nazwę UPA i większość oddziałów leśnych. W tym samym czasie około połowy ukraińskich schutzmanów na rozkaz OUN przeszła do lasu, stając się podstawą sił zbrojnych USSD (3) na Wołyniu. UPA stała się rychło największą po Niemcach siłą zbrojną Wołynia. Banderowska OUN wysuwała wówczas hasło walki zarówno z Niemcami, jak i z Sowietami, poniekąd słusznie uznając polską partyzantkę za sojusznika Sowietów, członka koalicji antyhitlerowskiej. W praktyce głównym przeciwnikiem UPA była partyzantka sowiecka, a także – społeczność polska.

Nie jest jasne, kiedy kierownictwo banderowskiej OUN powzięło decyzję o “depolonizacji” Wołynia i Polesia, nie wcześniej jednak niż pod koniec 1942 r., a chyba i po zakończeniu bitwy stalingradzkiej. Sama dyrektywa do takiej akcji nie została dotychczas opublikowana i nie ma dowodu jej istnienia, jednakże planowy charakter samej akcji nie budzi wątpliwości. Usunięcie z Wołynia ludności polskiej pozwoliłoby Ukraińcom wyeliminować partyzantkę polską, która już pod koniec 1942 r. nawiązywała współpracę z partyzantką sowiecką, i stworzyć silne bazy własnej partyzantki.

Jednakże akcja ta musiała wiązać się także z inną, dalekosiężną kalkulacją polityczną. Ukraińskie kierownictwo polityczne, podobnie zresztą jak polskie, liczyło na powtórzenie się pod koniec wojny sytuacji z 1918 r. – załamania się obu wielkich przeciwników na Wschodzie. W takiej sytuacji Polacy i Ukraińcy raz jeszcze musieliby stoczyć dyplomatyczną i zbrojną walkę o byt państwowy i granice. W walce tej kierownictwo ukraińskie chciało dysponować argumentem faktu dokonanego: braku ludności polskiej i polskiej aktywności wojskowej na spornych terenach. Nie mamy podstaw do twierdzenia, że celem tej akcji była eksterminacja ludności polskiej, nie wskazuje na to także przebieg wydarzeń. Celem było wypędzenie Polaków z Kresów – miało ono jednak nastąpić za wszelką cenę, wszelkimi środkami. A więc także – ogniem i żelazem.

Do przelewu krwi między Polakami a Ukraińcami doszło jednak już wcześniej – i w znacznej mierze była to krew ukraińska. Jeszcze jesienią 1941 r. bojówki narodowców likwidowały w Generalnym Gubernatorstwie działaczy ukraińskich, a na Chełmszczyźnie od jesieni 1942 r. dochodziło do starć i zabójstw, których ofiarą padło ok. 400 Ukraińców. Wydarzenia te, zrazu związane z niemieckimi wysiedleniami Zamoj-szczyzny, ciągnęły się i później, już pod hasłem “odpłaty za Wołyń”.

Okres terroru wołyńskiego możemy podzielić na kilka faz. Do grudnia 1942 r. mamy do czynienia z mordami na pojedynczych osobach lub rodzinach, których na ogół nie da się jednoznacznie przypisać organizacjom politycznym (lego rodzaju wydarzeń, jak wynika to z opublikowanej ostatnio dokumentacji terroru wołyńskiego (4), bardzo wiele było przez cały czas trwania terroru). Od początku 1943 r. wystąpienia antypolskie narastają, przy czym wyraźną cezurą jest marzec, od którego można już mówić o masowym terrorze. Szczytowe nasilenie terroru przypada na lipiec i sierpień, kiedy to Ukraińcy atakują już także ustabilizowane, zdolne do skutecznej obrony, samoobrony polskie. Także latem terror rozlewa się na północne powiaty Galicji Wschodniej. Od września nasilenie terroru raptownie spada, a walki polsko-ukraińskie nabierają coraz bardziej regularnego, wojskowego charakteru.

Podawany zazwyczaj w opracowaniach jako początek terroru mord w Obórkach był d/.ielem policji kolaboracyjnej, dokonanym w toku akcji przeciwpartyzanckiej – była to więc zbrodnia niemiecka, nie pierwsza i nie ostatnia. Cały czas bowiem tłem terroru antypolskiego były niemieckie pacyfikacje wsi zarówno polskich, jak i ukraińskich, często niezmiernie krwawe, a realizowane głównie siłami schutzmannschaftów.

W marcu 1943 r. rozpoczęła się “depolonizacja”. Akcja objęła najpierw powiaty położone wzdłuż wschodniej granicy II Rzeczypospolitej: sarneński, kostopolski, równieński i zdołbunowski. W czerwcu terror rozszerzył się na powiaty dubnieński i łucki, w lipcu na horochowski, kowel-ski i włodzimierski, wreszcie w sierpniu na najdalej wysunięty na zachód pow. lubowelski. Jak widzimy, akcję rozwijano tak, że ludność polska była niejako “spychana” na zachód. Nigdy natomiast terror nie przekroczył granic II Rzeczypospolitej, choć i na wschód od nich działała UPA, a ludność polska była tam liczna. Jednakże ziemie te nie mogły być już przedmiotem sporu polsko-ukraińskiego (Rzeczpospolita wyrzekła się praw do nich w traktacie ryskim), nie był więc potrzebny argument w postaci faktycznej ich depolonizacji.

Akcję antypolską rozpoczynało zazwyczaj ultimatum żądające od Polaków niezwłocznego opuszczenia stron rodzinnych i wyjazdu za Bug. Podkreślmy – stron rodzinnych, gdyż z osadnictwa okresu międzywojennego niemal nikt nie przetrwał terroru sowieckiego, teraz zaś uderzenie spadało na Polaków zasiedziałych na Wołyniu od pokoleń. Nieraz już w tej fazie mordowano polskich działaczy narodowych. W wielu wypadkach, zwłaszcza gdy okazało się, że groźby ukraińskie nie są czcze, Polacy podporządkowywali się tym żądaniom. W przypadku zignorowania ultimatum Ukraińcy przeprowadzali pacyfikacje wedle wzorów niemieckich, zabijając większą lub mniejszą liczbę mieszkańców wsi (zależeć to musiało od skali oporu oraz stopnia zaognienia lokalnych stosunków narodowościowych) i palili zabudowę, co odcinało Polakom możliwość powrotu.

Wbrew twierdzeniom emigracyjnych autorów ukraińskich fakt ukraińskiej inicjatywy (tj. nie sprowokowanego charakteru całej akcji) jednoznacznie potwierdzają dokumenty niemieckie, sporne jest natomiast, która z formacji ukraińskich rozpoczęła mordy. Banderowcy i bułbowcy, jeżeli w ogóle przyznają, że miały one miejsce, oskarżają się wzajemnie. Ma to jednak drugorzędne znaczenie, zorganizowana bowiem “depolonizacja” obciążać musi banderowską UPA – w 1943 r. na Wołyniu jedynie Niemcy i banderowcy byli zdolni do przeprowadzenia takiej operacji.

Szczególne nasilenie terroru przypadło na lipiec 1943 r. “Zbrodnie...” odnotowują w tym miesiącu aż 300 akcji antypolskich z 900 w ciągu całego tego roku. Co więcej – aż 100 z nich miało miejsce między 10 a 15 lipca, w tym 57 akcji 11 lipca, a 22 – następnego dnia. W rzeczywistości liczba ataków na wsie polskie w tych dniach była jeszcze wyższa, wiele bowiem takich akcji nie ma daty dziennej, a tylko miesięczną. W sierpniu takich akcji było 135, podczas gdy jeszcze w czerwcu – 78, a we wrześniu – już tylko 39 (5).

Taka akcja nie mogła być przypadkowa. Turowski pisze o koncentrycznym marszu oddziałów UPA z trzech kierunków (6), a w jego toku masowo palono wsie i mordowano ludność. Teraz już nie było mowy o ultimatach ani czasu na ucieczkę. Sama UPA nie była w stanie przeprowadzić takiej operacji – musiano w tym celu na wielką skalę zmobilizować pospolite ruszenie chłopów z jak najgorszymi konsekwencjami. Przyczyny jej podjęcia wydają się oczywiste: Polacy coraz bardziej koncentrowali się w samoobronach, a siła AK rosła. Co więcej – zbliżały się żniwa, podczas których nie można było tak łatwo mobilizować chłopów, a i UPA musiała skierować swe siły przeciw Niemcom (tj. głównie schutz-mannschaftom) wybierającym kontyngent żywnościowy (o zbiory 1943 r. stoczono na Wołyniu formalną kampanię wojenną, w zasadzie korzystną dla Ukraińców), a także przeciw partyzantce sowieckiej, która z głodnego Polesia także wyciągała rękę po zboże Wołynia.

Na “oczyszczonych” terytoriach UPA przeprowadzała reformę rolną, formalnie nadając chłopom ziemię folwarczną oraz pozostałą po polskich chłopach. Tylko na południowym wschodzie Wołynia do jesieni 1943 r. nadzielono w ten sposób półtora tysiąca gospodarstw. Kolejny to dowód, jak bardzo zależało Ukraińcom na tworzeniu faktów dokonanych. Że wieś wołyńska zaś była przeludniona, a wypędzenie chłopów polskich otwierało możliwość zdobycia tak upragnionej ziemi – trudno się dziwić, że “depolonizacja” cieszyła się masowym poparciem wsi ukraińskiej. Liczny udział chłopów w wystąpieniach antypolskich – razem z oddziałami UPA lub samodzielnie – był też stymulowany przez licznych agitatorów banderowskich, a na północy Wołynia – także przez agenturę komunistyczną.

Utrwalone w polskim stereotypie błogosławienie przez kapłanów prawosławnych broni i narzędzi gospodarskich “na śmierć” udokumentowane jest dotychczas w jednym tylko przypadku (7), że zaś tego rodzaju akty drastycznego świętokradztwa musiały zyskiwać wielki rozgłos i być zwie-lokratniane przez plotkę, mamy prawo domniemywać, że był to przypadek jedyny lub jeden z bardzo nielicznych.(8). W ten sposób jednak pobudzano do mordów nie żołnierzy UPA czy schutzmanów, ale zwykłych chłopów. To im potrzebna była tego rodzaju zachęta i to oni, nie dysponując bronią palną, używali wideł, kos i siekier. I to właśnie chłopi, prości ludzie, wciągnięci w wydarzenia, których nie rozumieli, głuszący samogonem i wyrafinowanym okrucieństwem, wprost z opowieści o hajdama-kach, niepokój sumień, dokonywali wówczas rzeczy najstraszniejszych, które niezwykle silnie wpisały się w polską świadomość zbiorową. Wydarzeń takich było z pewnością mniej, niż się powszechnie sądzi, jest bowiem oczywiste, że właśnie te makabryczne mordy stawały się najgłośniejsze – nie ma jednak podstaw, by twierdzić, że ich nie było.

Przez Wołyń płynęła na Zachód fala uchodźców. Setki tysięcy Polaków chroniły się za Bugiem, w Galicji Wschodniej i w miastach, wielu z nich uciekało, zanim jeszcze w ich strony dotarli “depolonizatorzy”. Wielu uchodźców ginęło po drodze zamordowanych lub po prostu z głodu i wyczerpania, inni padali od kuł straży granicznych (Bug był strzeżony przez Niemców), większość zaś ocalałych trafiała na roboty do Niemiec, często na śmierć z wyczerpania lub od alianckich bomb. Nie było bezpiecznie i w miastach. Pewna liczba Polaków szukała ocalenia w polskich wsiach Żytomierszczyzny – o ich losie wiemy najmniej.

Uchodźcy unosili wspomnienia płonących wsi, mordowanych i torturowanych ludzi. Jednocześnie powszechna panika wyolbrzymiała rozmiary wydarzeń – wieś spalona stawała się wyrżniętą w pień, każdy z rozproszonych uciekinierów był święcie przekonany, że jest jedynym ocalonym, w przekazie ustnym liczba ofiar rosła często ponad wszelką miarę. W ten sposób – zwłaszcza na lewym brzegu Bugu – utrwalało się przekonanie o ogromie ofiar rzezi, które nie wygasło do dziś i owocuje we współczesnej publicystyce najzupełniej fantastycznymi liczbami.

Nie wszyscy mogli lub chcieli uciekać. W wielu miejscowościach Wołynia powstawały ośrodki samoobrony, grupujące Polaków. Niemcy niejednokrotnie tolerowali je lub nawet wspomagali, bywało jednak i tak, że odbierali im broń, a przywódców aresztowali. Kierująca samoobronami AK krzepła dzięki pomocy z Gubernastorstwa, jak i coraz ściślejszej współpracy z partyzantką sowiecką. Największa z samoobron, Przebraże, przetrwała atak UPA tylko dzięki jej pomocy. Szacuje się, że w samoobronach Wołynia i Galicji Wschodniej przetrwało czas terroru ok 70 000 osób.

Odpowiedzialność za terror obciąża przede wszystkim ukraińskie kierownictwo polityczne, ściślej – banderowską OUN. Jej kierownictwo podjęło szeroko zakrojoną akcję antypolską, a także położyło jej kres, gdy uznało to za stosowne: wyraźne osłabienie terroru jesienią 1943 r. musiało mieć związek z dyrektywami kierownictwa OUN z października tego roku. Wielka odpowiedzialność spada też na Niemców, nie tylko dlatego, że odpowiadali oni jako okupanci za stan bezpieczeństwa na tych teręnach i że stymulowali zbrodniczą działalność schutzmannschaftów, ale i dlatego, że dokonywali oni bezpośrednich prowokacji, pozorując działalność to Polaków, to Ukraińców (9).

Jednakże akcja terrorystyczna o tej skali – zwłaszcza krwawe szaleństwo lipca – nie była możliwa bez masowego poparcia wsi ukraińskiej. Oddziały UPA nie byłyby w stanie podjąć same akcji o tym nasileniu. Nie da się zaprzeczyć istnieniu częstego, a nawet masowego udziału chłopów ukraińskich w akcjach pogromowych i temu, że właśnie ich zachowanie było szczególnie okrutne.

Krwawe szaleństwo gromił metropolita Szeptycki, ale na prawosławnym Wołyniu jego głos nie ważył wiele, a i Galicja nie chciała słuchać swego Arcypasterza. Trzeba jednak przypomnieć, że znaczna część Ukraińców (zwłaszcza starszego pokolenia, słabiej dotkniętego wojenną demoralizacją) zdecydowanie potępiała mordy, choć nie zawsze miała odwagę im się przeciwstawić, a część potępiała także wypędzanie Polaków. I bardzo wielu Polaków ocaliło życie dzięki ostrzeżeniom, a nawet czynnej pomocy swych ukraińskich sąsiadów czy też ludzi zupełnie im obcych. Dane o takich faktach można znaleźć praktycznie w każdej polskiej relacji wspomnieniowej z tych lat. A trzeba wiedzieć, że Ukraińcy wspomagający Polaków narażali się na straszną zemstę swych rodaków.

Rola Sowietów w tych wydarzeniach nie jest dostatecznie wyjaśniona. Wiadomo, że ich partyzantka była nieprzejednanym wrogiem UPA, którą zwalczała intensywniej nawet niż Niemców, brutalnie pacyfikując przy tym wsie ukraińskie i mordując ich ludność. Jednocześnie AK była dla niej jedynie przejściowym, taktycznym sojusznikiem, Polska zaś była dla ZSRR wrogiem. Ponadto usunięcie z Kresów ludności polskiej było na rękę Moskwie, zmniejszało bowiem przyszłe problemy na ziemiach, których ani myślała ona oddać Polsce po wojnie.

Terenowe organizacje OUN na Wołyniu były niejednokrotnie spenetrowane przez komunistów, a zdaniem wywiadu polskiego to z nich właśnie nader często wychodziły zachęty do mordów. Wiadomo też, że niektóre oddziały partyzanckie występowały jako UPA i mordowały ludność polską, by później, już jako sowieckie, znajdować na tym terenie poparcie Polaków. Wiadomo też o podobnych akcjach NKWD w okresie powojennym, zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie, gdzie pseudobande-rowcy mordowali wówczas także Ukraińców. Nie wiemy, czy ci partyzanci nie występowali też czasem jako oddziały polskie przeciw wsiom ukraińskim. Mamy więc prawo sądzić, że pewną część przelanej na Kresach krwi polskiej mają na sumieniu partyzanci sowieccy. Wydaje się też, że ich akcje musiały należeć do najkrwawszych – nie mogli oni bowiem pozostawiać świadków mogących zdemaskować prowokację.

Samoobrony polskie podejmowały także akcje zaczepne – tak prewencyjne, jak i odwetowe. Palono wsie ukraińskie sąsiadujące z samoobronami lub uznawane za “gniazda nacjonalistyczne”, niewątpliwie musiało dochodzić przy tym także do mordów na ludności cywilnej (10). Jednakże podawane przez źródła ukraińskie przypadki polskich pacyfikacji wymieniają na ogół liczbę ofiar tak niewielką, że trudno oceniać, czy są to pomordowani, czy raczej – polegli w walce. Udokumentowane przypadki masowych mordów obciążają niemal wyłącznie schutzmannschafty złożone z Polaków;

Mimo surowych zakazów Polski Podziemnej Polacy dość licznie wstępowali bowiem do schutzmannschaftów (11). Część z nich szukała w nich ocalenia, część zaś – zemsty za krew swoich bliskich. Ale to ci ostatni, mający silniejszą motywację, musieli nadawać ton. Polskie bataliony policyjne stacjonowały w Kobryniu, Kowlu, Róźycach i Klewaniu, Niemcy przerzucili też na Wołyń batalion policyjny z Gubernatorstwa, co – jak to ujął autor meldunku AK – “popełnianym bestialstwom nadaje charakter zemsty polskiej”. Te właśnie formacje najgorzej zapisały się w pamięci Ukraińców, tym bardziej że i ich czyny wyolbrzymiała ta sama panikarska plotka, która w polskiej opinii wyolbrzymiała zbrodnie ukraińskie. Niestety, autorzy ukraińscy rzadko tylko rozróżniają kolaborantów od oddziałów AK, pisząc o “Polakach” i “polskich zbrodniach”. Podobnie zresztą autorzy polscy wyjątkowo tylko rozróżniają ukraińskie formacje niepodległościowe od kolaboracyjnych.

Kierownictwo Polski Podziemnej nie miało dostatecznego rozeznania w sytuacji na Kresach i wybuch terroru wołyńskiego zaskoczył je zupełnie. Toczące się opornie rokowania między Delegaturą Rządu a banderowską OUN do niczego doprowadzić nie mogły i istotnie nie doprowadziły. Polska musiała stać konsekwentnie na stanowisku integralności terytorialnej II Rzeczypospolitej, to zaś było absolutnie nie do przyjęcia dla banderowców – przedstawicieli wznowionego w 1941 r. państwa ukraińskiego. Także podpisanie w marcu 1944 r. nie wolnego od rozbieżności protokółu polsko-ukraińskiego niczego nie załatwiało – Polska stała jednoznacznie w obozie Aliantów, dokumentując to współpracą z Armią Sowiecką podczas “Burzy”, UPA tymczasem wraz z wypieraniem Niemców z ziem ukraińskich zwracała się już tylko przeciw Sowietom, obiektywnie więc stawała po stronie państw Osi.

W Galicji Wschodniej długo panował spokój. Dopiero późnym latem 1943 r. terror ogarnął pograniczne powiaty od strony Wołynia, nie osiągając jednak tamtejszych rozmiarów (poprzednie mordy na tym terenie były częściej aktami kryminalnymi, choć już wiosną 1943 r. zdarzały się zbiorowe mordy na tle politycznym). Dopiero zimą 1944 r. pod naciskiem frontu spływały tu z Wół) nią coraz liczniejsze jednostki UPA, a z nimi nasilał się terror.

Wcześniej jeszcze spokój Galicji zburzył rajd sowieckiej partyzantki Kowpaka, który przedarł się spod Sarn w Karpaty, a podczas odwrotu został zniszczony nie tyle przez Nienców, co przez organizowaną tu właśnie UPA (formalnie jeszcze UNS – Ukraińska Samoobrona Narodowa). W toku tych walk Niemcy masowo pacyfikowali wsie, co w efekcie przyniosło wzrost prestiżu i siły banderowców, upadek zaś – kolaborantów, tym większy, że Niemcy ponosili coraz to nowe klęski, a wojna przybliżała się do granic Galicji.

Z początkiem 1944 r. wystąpienia antypolskie ogarnęły stopniowo całą Lwowszczyznę, a także – choć w nierównie mniejszym stopniu -Stanisławowskie i Tarnopolskie. Jedynie w zagłębiu naftowym nie doszło do wystąpień terrorystycznych – pracowało ono na potrzeby frontu, a Niemcy do końca trzymali je twardą ręką. Także w samym Lwowie miały miejsce liczne zabójstwa Polaków przez spenetrowaną przez OUN policję ukraińską, a także polskie akcje odwetowe. Jedne i drugie były często kierowane przeciw określonym, ogólnie znanym osobom,

Z początkiem 1944 r. UPA postanowiła stworzyć – jeszcze w warunkach okupacji niemieckiej – terytorium wyzwolone, widomy dla świata dowód istnienia państwa ukraińskiego oraz bazę formowania regularnej armii. Miał się na nie złożyć obszar powiatów bóbreckiego, przemyskiego, rohatyńskiego i brzeżańskiego. Tworzył on – rzecz z pewnością nieprzypadkowa – doskonałą bazę do ataku na Lwów. Niemcy rychło utracili kontrolę nad tym terenem, Brzeżany zostały zablokowane, a jedynym liczącym się przeciwnikiem UPA została AK, w toku walk z którą padły bardzo liczne ofiary spośród ludności polskiej, której większość jednak ratowała się ucieczką (np. w Przemyskiem z 20 000 mieszkających tam jeszcze Polaków zginęło 800, a ok. 15 000 uciekło na zachód, zapewne głównie do Lwowa).

W Galicji Wschodniej także tworzyły się samoobrony, tu jednak na ogół niewielkie i stosunkowo słabe, częściej niż na Wołyniu korzystające z poparcia Niemców, którzy np. w Żółkiewskiem wydawali Polakom broń, by choć trochę powściągnąć anarchizację coraz bardziej bezpośredniego zaplecza frontu. Najbardziej znanymi samoobronami na tym terenie były Hanaczów, Biłka Królewska oraz huty: Werchbuska, Brodska i Pieniacka. Część tych samoobron została zniszczona przez UPA bądź przez Niemców (tam gdzie współpracowały one z partyzantką sowiecką), a w akcjach tych miały swój udział także pododdziały formowanej przez proniemieckie ugrupowania ukraińskie oraz samych Niemców dywizji SS-Galizien (12) – zarówno wywodząca się z pierwszego zaciągu, lecz mająca charakter “policyjny” tzw. Kampfgruppe Beyersdorf (13), jak też, późną wiosną i latem 1944 r., pododdziały właściwej dywizji. Podobnie cały czas miały miejsce mordy na ludności cywilnej – tak polskiej, jak i ukraińskiej – dokonywane przez oddziały niemieckie.

Odwet polski w Galicji Wschodniej był bardziej zdecydowany i krwawy niż na Wołyniu. Akcja ukraińska rozpoczęła się tu później i nie zastała Polaków nie przygotowanych, a Lwów sprawiał, że AK miała tu możliwości kadrowe, o jakich nawet śnić nie mogła na Wołyniu. Akcje odwetowe byty zarówno samorzutne, jak też – nakazane przez dowództwo AK. Z tych ostatnich brutalna wyprawa lwowskiego KEDYWU w kwietniu 1944 r. miała doprowadzić do trwałego zahamowania terroru, przyniosła jednak skutek przeciwny – nowe, nader liczne ofiary polskie, gdy tylko zgrupowanie to powróciło do Lwowa. Fala terroru opadła dopiero w czerwcu wraz ze zbliżaniem się frontu – UPA musiała przygotować się do zmiany warunków działania, kolaboranci zaś uciekali na zachód.

Z początkiem 1944 r. doszło też do dramatycznych wydarzeń na lewym brzegu Bugu, w powiatach tomaszowskim i hrubieszowskim. Korzenie ich sięgały tragedii Zamojszczyzny, kiedy to Niemcy, wysiedlając zarówno Polaków, jak i Ukraińców, tych drugich osiedlali następnie w wysiedlonych w tym celu polskich wsiach Hrubieszowskiego. Następnie zaś polskie akcje odwetowe skierowane zostały zarówno przeciw kolonistom niemieckim, jak i wsiom ukraińskim. Tu Polacy byli silniejsi i dopiero silne oddziały UPA przerzucone tu jesienią 1943 r. z Wołynia zmusiły AK-BCh do odwrotu na zachód i częściowej ewakuacji ludności polskiej. W marcu 1944 r. ruszyła z kolei ofensywa polska, skoordynowana z walkami 27 Wołyńskiej Dywizji AK za Bugiem. W jej toku masowo palono wsie ukraińskie, a ofiary wśród ludności cywilnej sięgnęły przypuszczalnie kilku tysięcy. Przeciwdziałanie UPA i kolaboracyjnych formacji ukraińskich było jednak bardzo silne i po zaciętych, prowadzonych z obustronnym okrucieństwem walkach Polacy ze znacznymi stratami, także wśród ludności cywilnej, wycofali się za Huczwę, a niemal cała ocalała ludność polska odeszła razem z nimi.

Dalej na południu panował względny spokój. Na Nadsaniu nie było ani masowych mordów, ani prób “depolonizacji”. Była natomiast po stronie polskiej panika i jednocześnie czujność. Odosobnione wypadki mordów politycznych nie zmieniają tej oceny. Dochodziło tu natomiast do dość licznych starć między AK a ukraińskimi schutzmannschaftami, podczas których – jak zawsze, gdy walka toczy się na obszarze miejscowości – padały przypadkowe ofiary. Aż do 1945 r. na tym terenie dominowała jednak – obok terroru niemieckiego – przemoc kryminalna. Wydarzenia na zachód od Bugu i Sanu stanowiły jednak margines, a spotykane czasem (z obu stron) twierdzenia o dziesiątkach tysięcy ofiar na Chełm-szczyźnie nie zasługują na wiarę.

Zmiana okupacji Kresów z niemieckiej na sowiecką nie położyła kresu – wbrew większości dotychczasowej literatury polskiej – ani działalności UPA, ani mordom na ludności polskiej. Sytuacja Polaków znacznie się teraz pogorszyła – samoobrony przestały istnieć, zabrakło oddziałów AK, a nowe wywózki na wschód i mobilizacja uszczupliły najaktywniejsze środowiska polskie. Wraz z wojskiem – zwłaszcza z Wołynia – odeszła na zachód wielka liczba ludności cywilnej, jednak wciąż na wschodzie pozostawali liczni Polacy. Tymczasem UPA uniknęła zarówno dekonspi-racji, jak też frontalnego starcia z Armią Czerwona, a podczas przewalania się frontów znacznie się dozbroiła i wzmocniła przez dopływ licznych schutzmanów i rozbitków z dywizji “Galizien”.

Jesienią 1944 i wiosną 1945 r. rozlała się więc nowa fala antypolskiego terroru, tym razem bezplanowa, nie sterowana. Atakowano zapewne głównie te wsie, które okazywały sympatie dla nowego okupanta (a okazywano je głównie po to, by uniknąć wywózki na Sybir i zyskać ochronę właśnie przed UPA). Tam, gdzie działała jeszcze Armia Krajowa (np. pow. Rawa Ruska), i tam gdzie ludność polska nie okazywała poparcia dla Sowietów – prawdopodobne jest, że znaczna część akcji, o które oskarżana jest UPA, była w rzeczywistości prowokacyjnymi działaniami NKWD. Splotu niewiadomych prawdopodobnie nigdy nie zdołamy rozwikłać.

Władze sowieckie nie dysponowały dostatecznymi siłami dla kontroli głębokiego zaplecza, organizowały więc oddziały pacyfikacyjne (14), zbliżone do niemieckich schutzmannschaftów, choć w większym stopniu złożone z ludności formalnie niezdolnej do noszenia broni. W oddziałach tych, zwłaszcza na Lwowszczyźnie, bardzo duży odsetek stanowili Polacy, których władze sowieckie nie podejrzewały o chęć współpracy z UPA i którzy godzili się na każde warunki, byleby tylko nie być bezbronnymi. Walki między Polakami a Ukraińcami trwały więc nadal, a ich kres przyniosło dopiero wysiedlenie Polaków z Kresów. Ostatnio pojawiły się – na razie niedokładne – informacje o tym, że mordy na Polakach, zwłaszcza tych powiązanych z władzą sowiecką, trwały na Ukrainie do końca działalności UPA, tj. do pierwszych lat pięćdziesiątych. Historia Polaków pod drugą okupacją sowiecką jest jednak dotychczas bardzo słabo znana i wymaga starannych badań (15).

Tak zakończył się pierwszy – najważniejszy i najkrwawszy – etap konfliktu polsko-ukraińskiego lal czterdziestych. Liczba jego ofiar jest sporna, a poszczególni autorzy wysuwają rozbieżne szacunki. Na szacunki jesteśmy skazani, nie ma bowiem żadnej możliwości ustalenia dokładnej liczby ofiar już choćby dlatego, że nikt nie wie, ilu Polaków mieszkało na Kresach w momencie rozpoczęcia “depolonizacji”.

Najwyższy z szacunków, który może być traktowany serio, to wysunięta jeszcze w 1944 r. przez Studnickiego liczba 200 000 ofiar (16) – pojawiające się ostatnio w polskiej publicystyce liczby wyższe, sięgające 400 000, a nawet 600 000, pozbawione zresztą jakiegokolwiek uzasadnienia, nie zasługują nawet na polemikę. Większość poważnych szacunków oscyluje jednak wokół liczby 100 000 poległych i pomordowanych po stronie polskiej, nie będących ofiarami terroru niemieckiego, jednak bez uwzględnienia okupacji sowieckiej.

Do tej ostatniej liczby (mniej niż 100 000, na Wołyniu najwyżej 35 000) przychyla się też najwybitniejszy polski badacz problemu – doc. Torzecki (17), autor nie opublikowanej jeszcze źródłowej monografii omawianego tu tematu. Druga z podanych przez Torzeckiego liczb zgodna jest z rzeczywiście udokumentowaną liczbą ofiar terroru wołyńskiego, wynikającą ze “Zbrodni...”. Wprawdzie autorzy tej publikacji nie bez racji zaznaczają, że ich zestawienie nie jest wyczerpujące, jednakże arbitralne zwiększenie liczby ofiar o ponad 100% (18) jest zabiegiem niedopuszczalnym, poważnie osłabiającym zresztą wiarygodność tej cennej publikacji.

Ta liczba obejmuje jednak nie tylko ofiary UPA, pospolitego ruszenia chłopów oraz ukraińskich schutzmannschaftów, ale także sowieckiej partyzantki, “dzikich” oddziałów i band leśnych, dezerterów i zwykłych kryminalistów. Z pewnością liczni byli też tacy, którym przyszło umrzeć z głodu i wyczerpania na drogach ucieczki. Nigdy nie będziemy w stanie ustalić, ile ofiar obciąża czyje konto.

Po drugiej stronie także padali liczni polegli i pomordowani. Najnowsza monografia walk na Wołyniu podaje ok. 2000 Ukraińców, pomordowanych w akcjach odwetowych (a więc przez AK) oraz kilkuset poległych w 150 walkach między AK i UPA na Wołyniu (19). Ofiary ukraińskie musiały być wyższe – Wołyń to tylko część ziem objętych tym konfliktem, oprócz AK działały także polskie schutzmannschafty, a dezerterzy, bandyci i sowieccy partyzanci mordowali także Ukraińców. Ale też straty te musiały być znacznie niższe od polskich. Działania polskie, wyjąwszy lewy brzeg Bugu, miały charakter defensywny, a Polacy, strona cały czas słabsza, nie mieli – choćby chcieli – takich możliwości jak Ukraińcy. Z drugiej zaś strony UPA zapewniała ludności ukraińskiej znacznie lepszą ochronę przed “niepolitycznymi” mordercami, że Ukraińcy zaś z zaatakowanych wsi nigdy nie musieli uciekać daleko, praktycznie nie było wśród nich wypadków śmierci z wyczerpania. Wreszcie po stronie polskiej przed 1945 r. nigdy nie powstał praktyczny projekt “dezukrainizacji” jakiegokolwiek terenu.

Dotychczas nie dysponujemy wiarygodnym szacunkiem ofiar ukraińskich, autor tych rozważań uważa jednak, że nie jest nieprawdopodobne, iż mogła ona sięgać 1/3 ofiar polskich, tj. 30 000 ludzi na całym terenie objętym konfliktem do końca okupacji niemieckiej i z rąk wszystkich kategorii morderców, oprócz otwartego terroru niemieckiego i jawnych, a nie prowokacyjnych, akcji partyzantki sowieckiej. Liczba ta nie stoi też w sprzeczności z szacunkiem Turowskiego. Jednakże w obecnym stanie badań liczby tej, podobnie jak żadnej innej, nie da się przekonująco uzasadnić, podobnie jak nic nie pozwala oszacować wysokości strat polskich z okresu drugiej okupacji sowieckiej.

Wśród autorów polskich dość powszechnie określa się antypolską akcję UPA mianem ludobójstwa. Twierdzenie to nie wydaje się uzasadnione. Jeżeli bowiem ludobójstwem jest – a taka jest, wbrew dziennikarskim kalkom, stosującym to słowo do masakry demonstrantów w Bukareszcie itp., obowiązująca jego definicja – zaplanowana i systematycznie realizowana akcja, mająca na celu eksterminację (fizyczne wyniszczenie) określonej zbiorowości ludzkiej, to musimy stwierdzić, że ukraińska “depolonizacja” nie miała charakteru akcji ludobójczej. Jej celem było bowiem wygnanie, a nie wymordowanie ludności polskiej. W toku tej akcji niewątpliwie popełniono ogromne zbrodnie i sama ta akcja miała charakter zbrodniczy – nie była jednak aktem ludobójstwa, tak jak ludobójcza była działalność Rzeszy Niemieckiej, stawiającej sobie za cel całkowite wyniszczenie Żydów i Cyganów, a częściowe – narodów słowiańskich. I niewątpliwie formacje kolaboracyjne (wszystkich narodowości) wielokrotnie przykładały rękę do tego niemieckiego ludobójstwa.

Nowy etap konfliktu rozpoczął się na zachód od Sanu i Bugu jesienią 1944 r. UPA działała na tym terenie z siłą poprzednio nie znaną, mając przeciw sobie zarówno NKWD, a później – w coraz większym stopniu -siły zbrojne komunistycznej Polski, jak też polskie podziemie zbrojne. Oczywiście i teraz nie brakowało wszelkiego rodzaju band i bandytów.

Sieć organizacyjna UPA w Polsce sięgała od Kodnia na północy po Wisłok Wik. na południowym zachodzie, nie obejmowała więc całości ukraińskiego terytorium etnograficznego w Polsce. Po odejściu na wschód bardzo licznych zimą 1945 r. oddziałów z Galicji Wschodniej krajowa organizacja UPA liczyła w 1945 r. ok. 2400 ludzi w oddziałach partyzanckich i podobną, lecz stale zmienną liczbę w komórkach samoobrony wiejskiej (kuszczach).

PKWN chciał rozwiązać kwestię ukraińską w Polsce przez całkowite wysiedlenie Ukraińców zgodnie z zawartą w tej sprawie umową z rządem USRS. Dobrowolność tych wyjazdów była jako tako przestrzegana jedynie w początkowej ich fazie, kiedy to opuściło Polskę 150 000 z ogółem 600 000 Ukraińców, którzy znaleźli się w “jałtańskich” granicach Polski. Latem 1945 roku rozpoczęty się przymusowe wysiedlenia pod osłoną wojska, w wyniku których do połowy 1946 r. na Ukrainę wysiedlono ok. 500 000 osób.

W toku tej akcji Wojska Wewnętrzne (późniejsze KBW), podobnie jak WOP, a także oddziały WP dokonywały licznych, nieraz masowych mordów na ludności cywilnej. Miały one przede wszystkim na celu zastraszenie Ukraińców i zmuszenie ich do poddania się wysiedleniu, dokładnie na tej samej zasadzie, jak niemieckie pacyfikacje Zamojszczyzny czy ban-derowskie – Wołynia. Wielu mordów dokonały w tym samym czasie polskie formacje niepodległościowe, a także – formowane ad hoc bandy, dowodzone często przez funkcjonariuszy MO (skądinąd nieraz byłych akowców). Terror tych lat, do dziś żywy w pamięci Ukraińców i rzutowany wstecz, zniekształca ich widzenie wydarzeń z lat 1942-44 w podobny sposób, jak polskie widzenie zarówno 1939 r., jak i lat 1944-47, zniekształca rzutowanie na nie terroru wołyńskiego.

UPA w miarę możliwości przeciwdziałała przesiedleniom, nie była jednak w stanie sprostać wojsku. Natomiast “samorzutną” akcję terrorystyczną zahamowała w połowie 1945 r. zdecydowana akcja odwetowa, która pociągnęła za sobą liczne ofiary wśród ludności cywilnej, zwłaszcza na Nadsaniu, gdzie właśnie wtedy obustronny terror osiągnął szczyt, a akcja propagandowa i rosnący terror władz komunistycznych w pewnej mierze wpłynęły na zmianę stosunku wsi polskiej do Ukraińców. W 1946 r. mamy już niejednokrotnie do czynienia z pomaganiem ukraińskim sąsiadom w uniknięciu wysiedlenia.

Niewykluczone, że NKWD z początku usiłowało popchnąć UPA do walki z polskim podziemiem niepodległościowym, a dopiero gdy to się nie udało – także w Polsce wystąpilo przeciw niej. Z wielu świadectw wynika też, że z początku, choć atakowane przez UPA, formacje sowieckie odnosiły się do niej z pewną tolerancją. Nie wyjaśniona jest też dotychczas sprawa ewentualnej penetracji przez NKWD kierownictwa OUN-UPA w Polsce, wiadomo zaś, że w późniejszym okresie na Ukrainie sięgnęła ona bardzo głęboko. W tym kontekście warto może wspomnieć, że nazwisko jednego z solennych UPA w Bieszczadach, “Stacha”, pozostaje nie znane nawet ukraińskiej literaturze emigracyjnej (20).

Trzeba tu też wspomnieć o napadzie wojsk NKWD na Dynów wiosną 1945 r., kiedy wystąpiły one zrazu jako UPA, a dopiero w obliczu zdeterminowanego oporu “ujawniły się” jako oddział sowiecki. Niewykluczone, że akcja ta miała związek z wcześniejszym pogromem poddynowskiej Pawłokomy przez polskie “samoobrony”. Fakt ten każe podchodzić ostrożniej do oskarżeń UPA o mordy na ludności polskiej w tym czasie, mogły być bowiem wypadki, gdy prowokacji sowieckiej nie udało się zdemaskować.

Skalę przelewu krwi w tych latach wyolbrzymiała już nie tylko plotka, ale świadoma manipulacja propagandowa. Prawdziwe lub rzekome okrucieństwa UPA znakomicie odwracały uwagę społeczeństwa polskiego od zbrodni sowieckiego i “polskiego” NKWD, które pochłonęły wielokrotnie więcej ofiar niż działalność UPA na zachód od Bugu i Sanu.

W 1945 r. UPA była w zasadzie panią kontrolowanego przez siebie terenu, z czasem jednak traciła tę kontrolę wobec coraz silniejszego nacisku wojska i wysiedlania kolejnych wsi. Rzecz charakterystyczna, że w tym czasie na ziemiach polskich notujemy niewiele mordów na ludności polskiej – jedynie sporadyczne akcje odwetowe tam, gdzie Polacy uprzednio atakowali wsie ukraińskie, oraz “likwidacje” poszczególnych funkcjonariuszy lub agentów nowej władzy. Kierownictwo UPA, twardszą ręką niż “za Niemca” trzymające zarówno oddziały leśne, jak i ludność cywilna, zainteresowane było teraz montowaniem wspólnego, polsko—ukraińskiego frontu przeciw sowieckiej okupacji. Inna rzecz, że UPA wciąż nie rezygnowała z roszczeń terytorialnych także wobec “jałtańskich” granic Polski.

Kontakty między UPA a AK-WIN, uwieńczone zawarciem taktycznego porozumienia i kilkoma wspólnymi akcjami przeciw NKWD i UBP na Lubelszczyźnie (najgłośniejsza i największa – atak na Hrubieszów 26 maja 1946 r.) nie miały jednak większego znaczenia. Kierownictwo polskie zmierzało do rozładowania, a nie do rozbudowy oddziałów leśnych, większe jednak znaczenie miało to, że zasadnicze sprzeczności polityczne między polskim a ukraińskim ruchem niepodległościowym pozostawały wciąż nie rozwiązane.

Do końca 1946 r. głównym przeciwnikiem władz komunistycznych było polskie podziemie, a przeciw UPA skierowano siły dalece nie wystarczające do zwalczenia zdeterminowanej i dobrze uzbrojonej partyzantki. W dodatku wojsko, zmęczone walkami frontowymi, w którym licznie służyli weterani AK i silne były wpływy WiN, nie kwapiło się do umierania w walkach z “bandami”. Dlatego też aż do śmierci gen. Świerczewskiego głównym przeciwnikiem UPA pozostawały WOP i KBW. Ale i one nie umiały walczyć z partyzantką – tym bardziej więc mściły się za swe niepowodzenia na ludności cywilnej.

Jesienią 1946 r. UPA wyraźnie już słabła – zapasy broni i amunicji zaczynały się wyczerpywać, zaś perspektywy III wojny światowej rozwiewały się coraz wyraźniej. Jednakże przed Akcją “Wisła” wojsku nie udało się rozbić ani jednej sotni UPA. Do końca też ukraińska partyzantka zachowała podziwu godną determinację – dezercje były bardzo nieliczne, a oddawanie się do niewoli, nawet w beznadziejnej sytuacji – wyjątkowe (większość jeńców wziętych przez Polaków to ranni lub schwytani przypadkowo, z zaskoczenia) – zaś samobójstwa, nie tylko oficerów, były nagminne, jak w żadnej armii tej wojny. I choć można różnie oceniać skłaniające do tego pobudki – trzeba oddać ukraińskim żołnierzom, że umieli być bezlitośni nie tylko wobec innych, ale i wobec siebie.

Amnestia 1947 r., podobnie jak poprzednia, nie objęła OUN i UPA, uznanych za sojuszników hitlerowskich Niemiec, przy czym UPA, podobnie jak dywizja SS-Galizien, uznana była za organizację przestępczą – sama przynależność do niej podlegała karze. Wyłączenie to miało ostrze jednoznacznie nacjonalistyczne – Ukrańcy zostali w ten sposób wykluczeni ze społeczności obywatelskiej państwa polskiego oraz z ówczesnego “pojednania narodowego”.

Amnestia ta przyniosła praktyczną likwidację polskiego podziemia, czyniąc zarazem z ukraińskiej partyzantki problem numer jeden bezpieczeństwa kraju. Rząd polski nie chciał jednak rozwiązać go metodami politycznymi. Mamy bowiem dość powodów, by sądzić, że znaczna część żołnierzy UPA (zwłaszcza nowobrańcy i członkowie samoobron) skorzystałaby z amnestii. W lesie pozostałaby garść nieprzejednanych, a wieś musiałaby teraz liczyć na ochronę wojska przed zemstą “leśnych”, a nie – jak dotychczas – odwrotnie. Oszczędziłoby to wiele krwi, tak polskiej, jak i ukraińskiej. Ale w Warszawie – i prawdopodobnie w Moskwie -tego nie chciano.

Wielka operacja przeciw UPA i pozostałej w Polsce ludności ukraińskiej (ok. 150 000) była przygotowywana jeszcze w 1946 r. Wzorców dostarczyła stalinowska szkoła “rozwiązywania problemów narodowościowych”, reprezentowana przez licznych instruktorów sowieckich, zwłaszcza w bezpieczeństwie i wojsku. Nim jednak przygotowania do tej operacji zostały zakończone, w zasadzce pod Jabłonkami w Bieszczadach poległ gen. Świerczewski, chyba najpopularniejszy wówczas dowódca WP (21). Notabene jego inspekcja bieszczadzkich garnizonów według wszelkiego prawdopodobieństwa była związana właśnie z przygotowaniami do Akcji “Wisła”.

W nowej sytuacji operacji tej nadano znaczny rozgłos, przedstawiając ją jako odwet za śmierć Świerczewskiego. Celem akcji było w pierwszej kolejności wysiedlenie ludności ukraińskiej, a dopiero później – likwidacja partyzantki ukraińskiej. Wysiedlenie prowadzono z wielką brutalnością, popełniając przy tym wiele mordów. Wysiedlonych kierowano na ziemie zachodnie i północne, dążąc – niewątpliwie świadomie – do rozerwania więzi parafialnych i sąsiedzkich, a nawet – rodzinnych. Przy okazji zlikwidowano wszystkie istniejące jeszcze formy ukraińskiego życia narodowego. Trudno oprzeć się wnioskowi, że ukrytym celem takiego rozsiedlenia była likwidacja społeczności ukraińskiej w Polsce przez wymuszoną polonizację modo sovietico.

Wiosną 1947 r. UPA liczyła w Polsce jeszcze ok. 1800 ludzi w oddziałach leśnych. Z licznych członków kuszczy zaledwie kilkuset wzmocniło partyzantkę – większość biernie poddawała się wysiedleniu. Przeciw nim rzucono ok. 20 000 żołnierzy, że zaś operację realizowano etapami – przewaga polska była jeszcze więks-;a. Wobec bezcelowości kontynuacji walki po wysiedleniu ludności dowództwo UPA nakazało odejście oddziałów na inne tereny – głównie na Ukrainę lub do Niemiec, pod okupację amerykańską. Straty były jednak ogromne, a jesienią 1947 r. partyzantka ukraińska w Polsce przestała istnieć. Jakiś czas jeszcze działali rozbitkowie i resztki siatki konspiracyjnej, a niektórzy desperaci ukrywali się w leśnych “bunkrach” aż do amnestii 1956 r.

Straty w tych walkach nie były wysokie, zwłaszcza jeśli mierzyć je miarą terroru wołyńskiego. Wedle danych oficjalnych ofiarą UPA padło 2200 osób, w tym zaledwie 690 cywilnych (wśród nich była pewna liczba U-kraińców, według niektórych ocen – połowa), zaś po stronie ukraińskiej padło 5500 osób, w tym 1500 w toku Akcji “Wisła”. Straty NKWD nie są znane. Dane te nie obejmują Ukraińców poległych w walkach z polskim podziemiem niepodległościowym i przez nie pomordowanych – prawdopodobne jest więc, że łączna liczba ofiar ukraińskich w Polsce wyniosła 8000-10 000, w znacznej większości – ludności cywilnej.

Czy Akcja “Wisła” była rzeczywiście konieczna? Likwidacja partyzantki ukraińskiej – niewątpliwie tak, gdyż żadne państwo nie może tolerować na swym terytorium zbrojnej irredenty. Konieczność ta jednak nie może usprawiedliwić zastosowanych w jej toku metod, a konkretnie – wysiedlenia. Gdyby nawet istotnie niezbędne było usunięcie z terenów objętych walkami ludności cywilnej – należało ludność tę skoncentrować w silnie strzeżonych wsiach-obozach, a po zakończeniu walk pozwolić na powrót do domów. Jednakże takiej konieczności nie było: w walce “z oddziałem “Ognia”, cieszącym się znacznym poparciem ludności i działającym w ciężkim, kto wie, czy nie trudniejszym niż Bieszczady terenie, nie uciekano się do wysiedleń.

Rok 1947 zakończył ostatni krwawy konflikt polsko-ukraiński, a jeszcze przez kilka lat Ukraińcy ginęli w więzieniach. Stracono ogółem ponad 300 osób, a ostatni wyrok wykonano w 1950 r.

Konflikt ten zakończył się straszliwą klęską Ukraińców i bardzo problematycznym zwycięstwem polskim. Tak naprawdę jedynym zwycięzcą była Moskwa. Trzeba jednak powiedzieć, że ostatnim akordem tego konfliktu była ciężka przewina państwa i narodu polskiego. Bo to nie jest tak, że wszystkiemu winni byli komuniści i Stalin, że odpowiedzialność ponoszą tylko Bermanowie, Gomułkowie et consortes. Ani jeden głos protestu nie podniósł się, gdy 150 000 naszych współobywateli wyzuto z ojcowizny i zesłano na obce ziemie, na poniewierkę, gdzie rzadko spotykali się choćby z życzliwą obojętnością swych nowych sąsiadów – Polaków. A Wojsko Polskie, choć wykonywało obce rozkazy, składało się jednak z Polaków – od szeregowca do większości generałów (w tym gen. Mossora, dowódcy Akcji “Wisła”, przedwojennego oficera zawodowego). I jakkolwiek byłoby to dla nas przykre, nie możemy odrzucić tego ciężaru. Tak samo jak Ukraińcy nie mogą odrzucić ciężaru zbrodni popełnionych na Polakach w latach czterdziestych.


1. Artykuł ten oparty jest na tekście, ogłoszonym przez niżej podpisanego w “Zeszytach Historycznych” nr 90 (jako Jan Lukaszów). Dlatego też – dla szczupłości miejsca – pomijamy tu aparat naukowy, 21 4 ograniczając się do dokumentowania źródeł udostępnionych już po publikacji owego tekstu.

2. Tak sumarycznie nazywamy tu niemieckie formacje pomocnicze rekrutowane z mieszkańców terenów okupowanych. W rzeczywistości nosiły one różne, liczne nazwy.

3. Ukraińska Samostijna Soborna Dertawa (Ukraińskie Niepodległe [i] Zjednoczone Państwo), nazwa państwa ukraińskiego, proklamowanego w czerwcu 1941 r.

4. “Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich dokonane na ludności polskiej na Wołyniu 1939-1945”, Główna Komisja Badania Zbrodni Hillerowskich w Polsce Instytut Pamięci Narodowej (i) Środowisko żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej w Warszawie, Warszawa 1990 (dalej jako “Zbrodnie...”).

5. “Zbrodnie...”, ss.74-116. oraz Tadeusz Andrzej Olszariski: “Pierwsza próba dokumentacji terroru wołyńskiego (1939-1945)”. (w) “Obóz” nr 19/1990, s. 117-118.

6. Józef Turowski: “Pożoga – Walki 27 Wołyńskiej Dywizji AK”, Warszawa 1990, s. 48.

7. “Zbrodnie...”, s. 121, wieś Sztuń powiatu lubomelskiego.

8. Wypadki wymienione przez Aleksandra Konuana w broszurze “Piąte przykazanie boskie: nie zabijaj!” (Koło Lwowian Londyn 1990, ss. 8-9 i 34), a dotyczące Galicji Wschodniej i kleru greckokatolickiego, trudno ocenić ze względu na propagandowy charakter prac tego autora.

9. Edward Polak: “Baza “Topór” i sowieckie łagry”, Wyd. Narodowe Reduta, Świdnica 1991, s. 45 tam o Galicji Wschodniej.

10. Por. Wincenty Romanowski: “Kainowe dni”, IWZZ Warszawa 1990. ss. 82, 147-48,189-90.

11. Oddziały te preszły do AK na przełomie 1943/44, więc pod naciskiem frontu – por. Turowski, op. cit” s. 112, Polak, op. cit, s. 30 w przypisie.

12. Dywizja ta podporządkowana była dowództwu SS podobnie jak inne “Obce Armie – Wschód” pod koniec wojny, nie była jednak jednostką Waffen-SS, a jej żołnierze nie byli – w myśl kryteriów niemieckich – esesmanami.

13. Ryszard Torzecki: “Sprawy polsko-ukrairiskie podczas II wojny światowej” (wywiad) (w) “Zustriczy” nr 3-4/1990, zeszyt polskojęzyczny, s. 114.

14. Dosłownie: niszczycielskie, roś. istriebitielnyjc.

15. “Zbrodnie...” pomijają to zagadnienie, kończąc kalendarium na lipcu 1945 r. i wymieniając ledwie kilkanaście ofiar (ss. 156-7), podczas gdy niektóre opracowania sowieckie mówią, o 2000 polskich ofiarach UPA na Wołyniu po lutym 1944 r.

16. Niejasności związane z rozmową Studnickiego z Wachterem omówiłem bliżej w artykule wymienionym w przypisie l.

17. Torzecki, op. cit., s. 114.

18. “Zbrodnie...”, ss. 158,160-165. Por. też Olszariski, op. cii., s. 126.

19. Turowski, op. cit., s. 513.

20. Gdyby było inaczej, wytknąłby to z pewnością Sztendera w swej recenzji monografii Szczesniaka i Szoty “Droga donikąd” – por. Ewhen Sztendera: “Badania nad dziejami UPA w PRL” (w) “Suczasnist” – zeszyt w jeżyku polskim, lato 1985.

21. Niejasności, związane z przebiegiem tej potyczki, skądinąd warte wyjaśnienia, nie mają znaczenia dla naszego tematu.


P.S. Autorski komentarz po latach

Powyższy artykuł powstał w 1991 r. Był on oparty na mojej głośnej publikacji w paryskich Zeszytach Historycznych (nr 90 z 1989 r., podpisanej pseudonimem Jan Łukaszów), już wtedy jednak musiałem korygować niektóre jego tezy, ze względu na postęp badań nad dziejami stosunków polsko-ukraińskich. W ciągu ostatniego dziesięciolecia postęp ten – zwłaszcza badań nad wojennymi dziejami tych stosunków – był ogromny, co sprawia, że mój artykuł jest dziś tekstem historycznym, dokumentującym nieaktualny już stan wiedzy.

Nie mam tu dość miejsca, by omówić postęp, jaki nastąpił w badaniach nad konfliktem polsko-ukraińskim, przede wszystkim dzięki otwarciu archiwów polskich i ukraińskich i mrówczej pracy licznych historyków w tych archiwach. Uważam natomiast za swój obowiązek ustosunkowanie się do moich poglądów sprzed dziesięciu lat. Niektóre szczegółowe konstatacje tego tekstu zostały skorygowane przez postęp wiedzy o ówczesnych wydarzeniach, natomiast większość zasadniczych, “konceptualnych” tez tego artykułu uważam za aktualne, a nawet – za znajdujące nowe potwierdzenia.

Jest jednak jeden, bardzo istotny wyjątek. W 1991 r. powyższym artykule wyraziłem pogląd, że wielka czystka etniczna na Wołyniu i w Galicji Wschodniej (depolonizacja) z lat 1943-1944 nie miała cech ludobójstwa. Dziś muszę ze smutkiem przyznać, że myliłem się w tej sprawie. Coraz więcej ujawnianych dokumentów świadczy nie tylko o tym, że akcja depolonizacyjna miała charakter zaplanowanej operacji wojskowej i że istniał odpowiedni rozkaz kierownictwa OUN-UPA (choć sam rozkaz wciąż nie został odnaleziony), ale także o tym, że celem tej operacji była fizyczna eksterminacja (wymordowanie) przynajmniej większości ludności polskiej tych ziem, a nie tylko – jak mylnie uważałem – jej wypędzenie. Zatem była to zbrodnia ludobójstwa.

up


N12 / 1998

20

2001